- Mam prośbę... - szepnęłam, próbując zebrać myśli do kupy. Ali nie powiedziała o co chodzi, ale najwidoczniej się bała, skoro do mnie zadzwoniła. A ja sama jej nie pomogę, więc muszę wziąć ze sobą Conner'a. Jest chyba bardziej doświadczony w takich sprawach. Cholera, ale mi serce wali - Mógłbyś mnie podrzucić do mojej przyjaciółki?
Okno w chacie otworzyło się gwałtownym podmuchem wiatru, przeszywając moją skórę zimnym dreszczem. Wzięłam skórzaną kurtkę Conner'a i założyłam na siebie. Była o wiele za duża, ale przyjemnie ciepła. Naciągnęłam rękawy na nadgarstki.
Po minie mężczyzny można było stwierdzić, że chciał się ze mną podroczyć, ale przeszło mu, kiedy na mnie spojrzał. Spróbowałam ukryć moje roztrzęsione dłonie w kieszeniach, aby ich nie zauważył.
- Jasne - odpowiedział, gotowy do wyjścia.
________________________________________________________
Conner
________________________________________________________
Kiedy spytałem Lise o co chodzi, powiedziała, że dowiem się, jak będziemy na miejscu. To nie wróży nic dobrego. A kiedy coś nie wróży nic dobrego i ma to związek z Lise, to ja się denerwuję. I w tym przypadku jest tak samo.
Obiecałem jej, że będę się spieszyć, ale i tak nie mogłem lecieć za szybko, bo mogłoby się jej coś stać. Przelatywaliśmy właśnie nad pustkowiem, było ciemno i mgła dalej nie opadła, więc musiałem jeszcze bardziej zwolnić. Obejmując ją, byłem w stanie poczuć jej emocje. Strach, zdenerwowanie, zakłopotanie. Obawiała się o Alisson, ale nie wiem dlaczego. To, że Lise jest w niebezpieczeństwie, to wiem, dlatego mogę ją ochraniać. Nikt nie mówił, że jej najbliżsi również są w to zamieszani.
Ulica Greenwey'a.
- To tutaj? - spytałem.
- Tak mi się wydaje... - wyczułem niepewność w jej głosie - Gdzie wylądujesz?
Rozejrzałem się dookoła. Po chodniku szło dwie młode dziewczyny z psem. Poza tym nikogo innego nie widziałem, ale dla pewności wolałem wylądować na dachu jakiegoś wysokiego budynku albo w ciemnym zaułku. Wybrałem to drugie, bo było tuż obok miejsca, do którego chciała iść Lise.
Zaułek był pomiędzy sklepem spożywczym, a wielkim hotelem 5-gwiazdkowym. Kolorowe kubły na śmieci, zamieszkałe przez koty, można było wyczuć dosłownie z kilometra. Schowałem skrzydła i spojrzałem na Lise.
- Zapomniałem wziąć koszulki... - nastolatka popatrzyła na mnie zamyślona i chyba wystraszona, że nie pójdę z nią przez taki drobiazg. Po chwili zaczęła grzebać w torebce, wyciągnęła worek i podała mi go. Otworzyłem i w moich dłoniach ukazała się różowa koszulka z nadrukiem białego królika, który je lizaka - Co to jest?
- To twój prezent urodzinowy - uśmiechnęła się przelotnie.
- Różowa? - nie kryłem mojego zaskoczenia - Czy ja wyglądam na osobę, która chodzi w różowych koszulkach?
- Nie... Ale od teraz zaczniesz - wzruszyła ramionami i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Założyłem koszulkę, z myślą, że będę wyglądać jak skończony pajac i dogoniłem ją, zanim zdążyła zniknąć za rogiem.
________________________________________________________
Lise
________________________________________________________
We wnętrzu hotelu zachowane były ciepłe kolory.Czerwono-żółte dywany, brązowe meble, złote zasłony i czarne pufy z futrzanymi poduszkami idealnie podkreślały zamkowy wystrój, który tam panował. Przez zapach cynamonu i domowych ciasteczek, który roznosił się po całym pomieszczeniu, zaczęło mi burczeć w brzuchu. Powstrzymałam pokusę zjedzenia batonika z mojej torebki. Zamiast tego, wzięłam Conner'a pod ramię i poszliśmy do recepcji.
- Dobry wieczór - zaczęłam nerwowo - Może mi pani powiedzieć, w którym pokoju znajdę mojego kolegę? Nazywa się Kai Wonder.
- Czy panicz Kai spodziewa się pani wizyty? - spytała recepcjonistka, spoglądając na mnie z wyższością. Była to stara kobieta z siwymi włosami, spiętymi na czubku głowy w koka. Przejechała po mnie lodowatym spojrzeniem.
- Tak, byliśmy umówieni - skłamałam. Kobieta wywróciła oczami i burknęła coś pod nosem.
- Trzecie piętro, pokój numer 313.
Gdyby była to normalna sytuacja to bym jej podziękowała, ale mi się spieszyło. Conner stał obok mnie, ciągle się wiercąc. Miał naburmuszoną minę, jak 5-letnie dziecko, któremu mama nie chciała kupić wymarzonej zabawki. Był zbyt zajęty swoją nową koszulką, aby zauważyć, że już skończyłam rozmowę z recepcjonistką.
- Chodź... - szepnęłam mu do ucha i pociągnęłam za sobą, żeby się nie zgubił. Spojrzał na mnie z ukosa i powrócił do swojej czynności, tym razem idąc koło mnie - Proszę cię, skup się. Nie poradzę sobie bez ciebie! - jęknęłam.
- Przepraszam, to przez ten kolor - westchnął przepraszająco, po czym nachylił się nade mną, chcąc pocałować mnie w usta. Niestety przeszkodził mu z tym krzyk mojej przyjaciółki. Nie patrząc na Conner'a pobiegłam przed siebie najszybciej, jak umiałam.
310...
311...
312...
314...
Gdzie jest do cholery 313?! Ze wściekłością rozglądnęłam się na wszystkie strony, szukając innych drzwi. Zrobiłabym wszystko, żeby znaleźć to głupie wejście!
Chwilę potem obok mnie pojawił się mój chłopak. Nie wyglądał na zaskoczonego. Bez zastanowienia wszedł do pokoju numer 314 i jego wzrok skierował się na czerwoną plamę na dywanie. Oglądał ją w skupieniu. Ślady butów ciągnęły się od niej dwiema podłużnymi liniami w stronę kuchni.
- Czy to jest...?
Dobrze wiedziałam, jaka odpowiedź padnie z jego ust, ale wolałam spytać. Tak dla pewności.
- Krew - spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym kontynuował swoje zajęcie.
Kiedy moje obawy się potwierdziły, zakręciło mi się w głowie. "To wcale nie musi być krew Alisson. To mogłaby być krew kogokolwiek z tego hotelu" - powtarzałam sobie w myśli, lecz pomimo tego w moich oczach pojawiły się łzy. Najwidoczniej mój umysł nie chciał mnie okłamywać. Wszystko stało się zamazane. Nie chciałam wybuchnąć płaczem przez Conner'em, bo chciałam, żeby widział, że jestem silna.
Może gdybym jej powiedziała o wszystkim, byłaby ostrożniejsza?
Odkąd to wszystko się zaczęło było mi trudno. Ale teraz to jest po prostu katastrofa!
- Ślady ciągną się w stronę balkonu. Idę to sprawdzić, zostań tu - powiedział Conner i cmoknął mnie w policzek - Wszystko będzie dobrze...
Już nie wytrzymałam i po moim policzku spłynęła łza. Dlaczego zawsze, gdy ktoś to mówi, muszę się rozklejać?! Odwróciłam się delikatnie, aby tego nie zauważył.
- Chciałbyś... - mruknęłam pod nosem, przy okazji przecierając oczy. Popatrzył się na mnie ze zdziwieniem - No co? Nie zamierzam tu stać bezczynnie, kiedy istnieje nadzieja, że Ali żyje.
Przez chwilę miałam wrażenie, że w jego oczach widzę błysk uznania. Niestety tylko przez chwilę.
- To zbyt niebezpieczne.
- Poradzę sobie! Nie jestem już dzieckiem! - krzyknęłam w nagłym przypływie złości, a on westchnął.
- Przykro mi, ale muszę to zrobić - podszedł do mnie. Chciałam już zapytać o co chodzi, ale jego ręka dotknęła mojego czoła, a świat błyskawicznie zawirował. Obraz pokoju hotelowego z Conner'em na czele powoli oddalał się na moich oczach, aż całkowicie zniknął. Próbowałam krzyczeć, żeby mnie zostawił, ale nie mogłam. Kilka sekund potem zamiast drewnianych mebli i czerwonych dywanów, moje spojrzenie zanotowało białe ściany, podobne do tych w szpitalu sióstr zakonnych w Makavel.
* * *
Leżałam na wielkim, miękkim łóżku w świeżej pościeli w kwiaty. Zdezorientowana i wkurzona, podniosłam się szybko.
- Dzień dobry - przywitała mnie drobna staruszka. Siedziała naprzeciwko mnie na drewnianym, bujającym się krześle. Miała miły, przyjemny dla uszu głos. Ubrana była w długą spódnicę, w około której przewiązała biały fartuszek. Spod szarego sweterka wystawał brązowy podkoszulek. Na głowie przewiązaną miała chustkę w jakieś wzorki. Moje spojrzenie złagodniało - Może chcesz ciasteczka? - spytała, pokazując na stolik koło niej.
- Nie... Dziękuję - odpowiedziałam i przeciągnęłam się - Gdzie jestem?
- W domu - uśmiechnęła się.
- Jak to w domu? Musiało się coś pani pomylić... Nigdy tu nie byłam.
- To że tak myślisz, nie znaczy, że tak jest. Chodź, pokażę ci coś - otrzepała fartuszek i w podskokach ruszyła do drzwi. Miała bardzo dużo energii, jak na swój wiek - No idziesz?
Usiadłam na łóżku, rozglądnęłam się po pokoju i ziewnęłam. Wstając, moje kości strzeliły głośno.
- Jezusie Nazarejski - westchnęła staruszka, podpierając się rękami na biodrach - Taka młoda, a już jej kręgosłup wysiada.
- Już nie te lata... - zaśmiałam się.
- No no. Chcesz może ciasteczka na drogę? - uśmiechnęła się, już pakując kilka do woreczka.
Dawno się tak nie czułam. Ta obca kobieta zachowywała się tak, jakbym była jej światełkiem w głowie. Chyba tak zachowywałaby się moja babcia, gdybym ją miała. Cały gniew ze mnie spłynął. Po prostu nie mogłam być zła na nikogo, kiedy stała obok i pytała czy chcę coś do jedzenia, uśmiechając się ciepło. Wprowadzała taką miłą atmosferę, dzięki czemu od razu ją polubiłam.
Zanim wyszłyśmy, staruszka zapakowała do torby jeszcze kilka owoców i ciast. Zrobiła też kanapki, a do ręki wzięła butelkę wody. O dziwo, zajęło jej to tylko 10 minut. Nie pozwoliła mi pomóc nieść nawet jednej rzeczy, mówiąc, że nie jest jeszcze taka stara. Jedyne w czym jej pomogłam było otworzenie drzwi. Następnie kobieta pobiegła szybkim tempem przez wąski korytarz, nie upuszczając ani jednej rzeczy. Ruszyłam przed siebie, w daremnej próbie dogonienia jej.