Saturday, June 29, 2013

Rozdział 11

- Co się stało? - spytał brunet, gdy tylko oderwałam wzrok od podłogi.

- Mam prośbę... - szepnęłam, próbując zebrać myśli do kupy. Ali nie powiedziała o co chodzi, ale najwidoczniej się bała, skoro do mnie zadzwoniła. A ja sama jej nie pomogę, więc muszę wziąć ze sobą Conner'a. Jest chyba bardziej doświadczony w takich sprawach. Cholera, ale mi serce wali - Mógłbyś mnie podrzucić do mojej przyjaciółki?

Okno w chacie otworzyło się gwałtownym podmuchem wiatru, przeszywając moją skórę zimnym dreszczem. Wzięłam skórzaną kurtkę Conner'a i założyłam na siebie. Była o wiele za duża, ale przyjemnie ciepła. Naciągnęłam rękawy na nadgarstki.
Po minie mężczyzny można było stwierdzić, że chciał się ze mną podroczyć, ale przeszło mu, kiedy na mnie spojrzał. Spróbowałam ukryć moje roztrzęsione dłonie w kieszeniach, aby ich nie zauważył.


- Jasne - odpowiedział, gotowy do wyjścia.

________________________________________________________
Conner
________________________________________________________

Kiedy spytałem Lise o co chodzi, powiedziała, że dowiem się, jak będziemy na miejscu. To nie wróży nic dobrego. A kiedy coś nie wróży nic dobrego i ma to związek z Lise, to ja się denerwuję. I w tym przypadku jest tak samo.

Obiecałem jej, że będę się spieszyć, ale i tak nie mogłem lecieć za szybko, bo mogłoby się jej coś stać. Przelatywaliśmy właśnie nad pustkowiem, było ciemno i mgła dalej nie opadła, więc musiałem jeszcze bardziej zwolnić. Obejmując ją, byłem w stanie poczuć jej emocje. Strach, zdenerwowanie, zakłopotanie. Obawiała się o Alisson, ale nie wiem dlaczego. To, że Lise jest w niebezpieczeństwie, to wiem, dlatego mogę ją ochraniać. Nikt nie mówił, że jej najbliżsi również są w to zamieszani.

Ulica Greenwey'a.

- To tutaj? - spytałem.

- Tak mi się wydaje... - wyczułem niepewność w jej głosie - Gdzie wylądujesz?

Rozejrzałem się dookoła. Po chodniku szło dwie młode dziewczyny z psem. Poza tym nikogo innego nie widziałem, ale dla pewności wolałem wylądować na dachu jakiegoś wysokiego budynku albo w ciemnym zaułku. Wybrałem to drugie, bo było tuż obok miejsca, do którego chciała iść Lise.

Zaułek był pomiędzy sklepem spożywczym, a wielkim hotelem 5-gwiazdkowym. Kolorowe kubły na śmieci, zamieszkałe przez koty, można było wyczuć dosłownie z kilometra. Schowałem skrzydła i spojrzałem na Lise.

- Zapomniałem wziąć koszulki... - nastolatka popatrzyła na mnie zamyślona i chyba wystraszona, że nie pójdę z nią przez taki drobiazg. Po chwili zaczęła grzebać w torebce, wyciągnęła worek i podała mi go. Otworzyłem i w moich dłoniach ukazała się różowa koszulka z nadrukiem białego królika, który je lizaka - Co to jest?

- To twój prezent urodzinowy - uśmiechnęła się przelotnie.

- Różowa? - nie kryłem mojego zaskoczenia - Czy ja wyglądam na osobę, która chodzi w różowych koszulkach?

- Nie... Ale od teraz zaczniesz - wzruszyła ramionami i ruszyła szybkim krokiem przed siebie. Założyłem koszulkę, z myślą, że będę wyglądać jak skończony pajac i dogoniłem ją, zanim zdążyła zniknąć za rogiem.

________________________________________________________
Lise
________________________________________________________

We wnętrzu hotelu zachowane były ciepłe kolory.Czerwono-żółte dywany, brązowe meble, złote zasłony i czarne pufy z futrzanymi poduszkami idealnie podkreślały zamkowy wystrój, który tam panował. Przez zapach cynamonu i domowych ciasteczek, który roznosił się po całym pomieszczeniu, zaczęło mi burczeć w brzuchu. Powstrzymałam pokusę zjedzenia batonika z mojej torebki. Zamiast tego, wzięłam Conner'a pod ramię i poszliśmy do recepcji.

- Dobry wieczór - zaczęłam nerwowo - Może mi pani powiedzieć, w którym pokoju znajdę mojego kolegę? Nazywa się Kai Wonder.

- Czy panicz Kai spodziewa się pani wizyty? - spytała recepcjonistka, spoglądając na mnie z wyższością. Była to stara kobieta z siwymi włosami, spiętymi na czubku głowy w koka. Przejechała po mnie lodowatym spojrzeniem.

- Tak, byliśmy umówieni - skłamałam. Kobieta wywróciła oczami i burknęła coś pod nosem.

- Trzecie piętro, pokój numer 313.

Gdyby była to normalna sytuacja to bym jej podziękowała, ale mi się spieszyło. Conner stał obok mnie, ciągle się wiercąc. Miał naburmuszoną minę, jak 5-letnie dziecko, któremu mama nie chciała kupić wymarzonej zabawki. Był zbyt zajęty swoją nową koszulką, aby zauważyć, że już skończyłam rozmowę z recepcjonistką.

- Chodź... - szepnęłam mu do ucha i pociągnęłam za sobą, żeby się nie zgubił. Spojrzał na mnie z ukosa i powrócił do swojej czynności, tym razem idąc koło mnie - Proszę cię, skup się. Nie poradzę sobie bez ciebie! - jęknęłam.

- Przepraszam, to przez ten kolor - westchnął przepraszająco, po czym nachylił się nade mną, chcąc pocałować mnie w usta. Niestety przeszkodził mu z tym krzyk mojej przyjaciółki. Nie patrząc na Conner'a pobiegłam przed siebie najszybciej, jak umiałam.
310...
311...
312...
314...
Gdzie jest do cholery 313?! Ze wściekłością rozglądnęłam się na wszystkie strony, szukając innych drzwi. Zrobiłabym wszystko, żeby znaleźć to głupie wejście!

Chwilę potem obok mnie pojawił się mój chłopak. Nie wyglądał na zaskoczonego. Bez zastanowienia wszedł do pokoju numer 314 i jego wzrok skierował się na czerwoną plamę na dywanie. Oglądał ją w skupieniu. Ślady butów ciągnęły się od niej dwiema podłużnymi liniami w stronę kuchni.

- Czy to jest...?

Dobrze wiedziałam, jaka odpowiedź padnie z jego ust, ale wolałam spytać. Tak dla pewności.

- Krew - spojrzał na mnie ze współczuciem, po czym kontynuował swoje zajęcie.

Kiedy moje obawy się potwierdziły, zakręciło mi się w głowie. "To wcale nie musi być krew Alisson. To mogłaby być krew kogokolwiek z tego hotelu" - powtarzałam sobie w myśli, lecz pomimo tego w moich oczach pojawiły się łzy. Najwidoczniej mój umysł nie chciał mnie okłamywać. Wszystko stało się zamazane. Nie chciałam wybuchnąć płaczem przez Conner'em, bo chciałam, żeby widział, że jestem silna.
Może gdybym jej powiedziała o wszystkim, byłaby ostrożniejsza?
Odkąd to wszystko się zaczęło było mi trudno. Ale teraz to jest po prostu katastrofa!

- Ślady ciągną się w stronę balkonu. Idę to sprawdzić, zostań tu - powiedział Conner i cmoknął mnie w policzek - Wszystko będzie dobrze...

Już nie wytrzymałam i po moim policzku spłynęła łza. Dlaczego zawsze, gdy ktoś to mówi, muszę się rozklejać?! Odwróciłam się delikatnie, aby tego nie zauważył.

- Chciałbyś... - mruknęłam pod nosem, przy okazji przecierając oczy. Popatrzył się na mnie ze zdziwieniem - No co? Nie zamierzam tu stać bezczynnie, kiedy istnieje nadzieja, że Ali żyje.

Przez chwilę miałam wrażenie, że w jego oczach widzę błysk uznania. Niestety tylko przez chwilę.

- To zbyt niebezpieczne.

- Poradzę sobie! Nie jestem już dzieckiem! - krzyknęłam w nagłym przypływie złości, a on westchnął.

- Przykro mi, ale muszę to zrobić - podszedł do mnie. Chciałam już zapytać o co chodzi, ale jego ręka dotknęła mojego czoła, a świat błyskawicznie zawirował. Obraz pokoju hotelowego z Conner'em na czele powoli oddalał się na moich oczach, aż całkowicie zniknął. Próbowałam krzyczeć, żeby mnie zostawił, ale nie mogłam. Kilka sekund potem zamiast drewnianych mebli i czerwonych dywanów, moje spojrzenie zanotowało białe ściany, podobne do tych w szpitalu sióstr zakonnych w Makavel.

* * *

Leżałam na wielkim, miękkim łóżku w świeżej pościeli w kwiaty. Zdezorientowana i wkurzona, podniosłam się szybko. 

- Dzień dobry - przywitała mnie drobna staruszka. Siedziała naprzeciwko mnie na drewnianym, bujającym się krześle. Miała miły, przyjemny dla uszu głos. Ubrana była w długą spódnicę, w około której przewiązała biały fartuszek. Spod szarego sweterka wystawał brązowy podkoszulek. Na głowie przewiązaną miała chustkę w jakieś wzorki. Moje spojrzenie złagodniało - Może chcesz ciasteczka? - spytała, pokazując na stolik koło niej. 

- Nie... Dziękuję - odpowiedziałam i przeciągnęłam się - Gdzie jestem? 

- W domu - uśmiechnęła się. 

- Jak to w domu? Musiało się coś pani pomylić... Nigdy tu nie byłam. 

- To że tak myślisz, nie znaczy, że tak jest. Chodź, pokażę ci coś - otrzepała fartuszek i w podskokach ruszyła do drzwi. Miała bardzo dużo energii, jak na swój wiek - No idziesz? 

Usiadłam na łóżku, rozglądnęłam się po pokoju i ziewnęłam. Wstając, moje kości strzeliły głośno. 

- Jezusie Nazarejski - westchnęła staruszka, podpierając się rękami na biodrach - Taka młoda, a już jej kręgosłup wysiada.

- Już nie te lata... - zaśmiałam się. 

- No no. Chcesz może ciasteczka na drogę? - uśmiechnęła się, już pakując kilka do woreczka.

Dawno się tak nie czułam. Ta obca kobieta zachowywała się tak, jakbym była jej światełkiem w głowie. Chyba tak zachowywałaby się moja babcia, gdybym ją miała. Cały gniew ze mnie spłynął. Po prostu nie mogłam być zła na nikogo, kiedy stała obok i pytała czy chcę coś do jedzenia, uśmiechając się ciepło. Wprowadzała taką miłą atmosferę, dzięki czemu od razu ją polubiłam. 

Zanim wyszłyśmy, staruszka zapakowała do torby jeszcze kilka owoców i ciast. Zrobiła też kanapki, a do ręki wzięła butelkę wody. O dziwo, zajęło jej to tylko 10 minut. Nie pozwoliła mi pomóc nieść nawet jednej rzeczy, mówiąc, że nie jest jeszcze taka stara. Jedyne w czym jej pomogłam było otworzenie drzwi. Następnie kobieta pobiegła szybkim tempem przez wąski korytarz, nie upuszczając ani jednej rzeczy. Ruszyłam przed siebie, w daremnej próbie dogonienia jej.

Monday, June 3, 2013

Rozdział 10

- Czasami mam wrażenie, że jestem najgłupszą osobą na świecie - burknęłam, wtulając się w ciepłe ciało Conner'a. Leżeliśmy na twardej podłodze w chacie, która aktualnie była głównym miejscem naszych spotkań. Pomimo starego, spróchniałego wnętrza, miała w sobie coś, dzięki czemu lubiłam tu przychodzić. Jakbym była tu sama, najprawdopodobniej byłabym przerażona, ale mając obok siebie chłopaka, wiedziałam, że nic mi nie grozi. Zazwyczaj wieczorami ptaki już nie ćwierkają, ale dzisiaj wręcz przeciwnie; jakby dopiero co się obudziły. Ciemne już niebo zakryte było gęstą mgłą, więc pewnie dzisiaj przenocuję tutaj.

- Dlaczego tak sądzisz? - spytał, zerkając na mnie.

- Przez oceny - wytłumaczyłam się - Ostatnio dostaję same dwóje - kiedy spostrzegłam wyraz jego rozbawionej miny, westchnęłam z rozdrażnieniem.

- Ojj no nie gniewaj się. Po prostu uważam, że nie oceny świadczą o inteligencji, tylko to, co masz w środku - przytulił mnie mocniej i od razu cały gniew ze mnie spłynął.

- Po prostu nie chciałabym zawieść rodziców.

- Lise, twoi rodzice nawet nie wiedzieli, co to jest szkoła. Twoja matka była prostą kobietą, nie umiała pisać, a co dopiero czytać!

- Pomimo tego, chcę, aby wiedzieli, że coś mi się udało w życiu - powiedziałam, nawet nie próbując wysilać się na uśmiech - Mam nadzieję, że patrzą na mnie tam z góry i wspierają mnie.

Cisza wypełniła całe pomieszczenie, przez co poczułam się nieswojo. Miałam wrażenie, że Conner nad czymś myśli. Obejmował mnie, tak jak zwykle, z uczuciem, ale wyraz jego twarzy był nieobecny. Czyżbym go zanudzała? Może po prostu jest zmęczony tym moim ciągłym użalaniem się nad sobą?

- Na pewno tak jest - powiedział w końcu. Wydało mi się to sztuczne, ale nic nie mówiłam. Nie chcę się z nim kłócić. Pewnie nawet nie potrafię i nie chcę też tego sprawdzać.

- Czasami trudno mi jeszcze w to wszystko uwierzyć - szepnęłam tylko, przekręcając się plecami do Conner'a. Czułam na sobie jego spojrzenie. Cała sztuczność zniknęła, wraz ze smutkiem. Miałam wrażenie, że uśmiecha się, patrząc na mnie troskliwie.

- Kochanie... - mruknął mi do ucha, a ja nie mogłam się powstrzymać od uśmiechu - Chodź, pokażę ci coś.

Podniósł się i otrzepał spodnie, a ciepło od razu zniknęło z mojego ciała. Przeciągnęłam się leniwie i złapałam go za rękę. Kiedy wyszliśmy na dwór, zimny powiew wiatru przeszył moją skórę, a włosy rozwiały się na wszystkie strony. Stanęłam bliżej niego, w obawie, że mgła całkowicie pochłonie jego ciało.

- Tylko nie patrz w dół... - szepnął mi do ucha, kiedy jego koszulka zaczęła się rozrywać. Wychodziły z niej pojedyncze, spalone pióra. Mój żołądek wykręcił się o 180 stopni, gdy domyśliłam się o co chodzi.

- Nie... - sapnęłam cicho - nie, nie, nie, nie! - zaczęłam wyrażać sprzeciw coraz głośniej, lecz już było za późno. Czarne skrzydła, długie na co najmniej 3 metry, wyrosły na plecach mężczyzny - Nie wiem, czy ci mówiłam, ale mam lęk wysokości!

- Nie przypominam sobie - wzruszył ramionami i uśmiechnął się łobuzersko, a ja zamknęłam oczy. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie w talii. Oderwaliśmy się od ziemi. Pisnęłam, wczepiając drżące ręce w podartą bluzkę Conner'a. Moje serce biło o wiele szybciej, niż powinno. Zaczęło mi szumieć w głowie, tak jakby w mojej głowie został włączony odkurzacz. Uszy zatkały mi się i nagle wiatr ustał. Odważyłam się otworzyć oczy.
Ciemne niebo, pozbawione mgły, rozświetlone było przez jasny księżyc. Wznosiliśmy się coraz wyżej, a ja miałam wrażenie, że gwiazdy próbują nas dosięgnąć. Zebrały się wokoło, łagodnie świecąc mi w oczy.  Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. I nie żałowałam, że tam jestem. Cały strach zniknął. Popatrzyłam się na mojego Upadłego Anioła. Jego oczy, ciemne jak zwykle, cieszyły się moim szczęściem. I teraz byłam tego pewna, jak jeszcze nigdy.

- To jest piękne! - krzyknęłam, nie mogąc oderwać wzroku od Conner'a. Ten spojrzał na mnie, uśmiechnięty.

- Chcesz skoczyć?

- Co? - zdziwiłam się.

- Pytałem się, czy chcesz skoczyć? - powtórzył radośnie - Złapię cię.
____________________________________________________

Zrobiłam to.

Powietrze targało moją koszulką. Sekundy zamieniały się w minuty, a nawet w godziny. Lecz nie czułam strachu. Nawet nie wiem co czułam. Szczęście, spełnienie? To trochę dziwne. Nawet bardzo dziwne… Nie da się tego określić. Wiem tylko, że byłam bezpieczna. Conner mnie złapie, pomyślałam. Byłam tego pewna, bo mu ufałam. To było piękne. Świadomość tego, że masz bliską osobę. Kogoś, kogo darzy cię niewyobrażalnym uczuciem. I nie chodzi tutaj o przyjaciela czy rodzica, ale o chłopaka. Mojego chłopaka.
Drzewa przybliżające się z niewiarygodną prędkością, sprawiły, że moje serce znów zaczęło bić szybciej. Zimny wiatr owiewał moją skórę, ale, o dziwo, było mi gorąco. Kropelki potu szybko spływały po moich skroniach i wysychały w zetknięciu z włosami. Rozglądając się na boki, widziałam już gałęzie drzew i ostre igiełki, zwinnie omijające okolice mojej twarzy, nóg i rąk. Potem już czułam strach. Nie wiedziałam co się ze mną stanie. Ostatnie myśli i…

Coś uniosło mnie w powietrze. Powróciłam do rzeczywistości i spojrzałam na mojego wybawiciela. Był to Conner, choć nie od razu go poznałam. Przeleciał nad ulicą, przeplatającą się pomiędzy wielkim lasem iglastym, a mgłą. Zatoczył jeszcze jedno kółko, po czym wylądował koło starej chatki.

Gdy stanęłam na własne nogi, myślałam, że zaraz zemdleje. Świat zawirował. Oparłam się o drewniany znak z napisem "zakaz wstępu". Kucnęłam. Schowałam głowę w kolana i oddychałam głęboko.

- Jak się czujesz? - spytał mężczyzna, kiedy siedzieliśmy z powrotem w środku chatki. Skrzydła zniknęły i zostawiły po sobie tylko dwa duże rozdarcia na koszulce.

- Szczerze, to dziwnie - odpowiedziałam, delikatnie zagryzając wargi w zamyśleniu - Ale to nieważne. Conner... - ten patrzył na mnie z wyczekiwaniem, ale ja nie mogłam się skupić. Słowa plątały mi się w głowie i bałam się ich wypowiedzieć, aby nie zepsuć tak pięknej chwili - Kocham cię - dokończyłam w końcu.

- Ja ciebie też - pocałował mnie czule - I to nawet nie wiesz, jak bardzo - Zamknęłam oczy, odpływając do krainy pieszczot. Chłopak delikatnie posunął ręką wzdłuż mojego brzucha, ogrzewając mnie własnym dotykiem. Pozwoliłam mu rozpiąć mój stanik, aby czule dotykał moje piersi, ale kiedy chciał rozpiąć guzik u moich spodni, zdecydowanie się cofnęłam, dając mu do zrozumienia, że nie jestem na to gotowa. Nie dostrzegłam w jego spojrzeniu złości, ani zawiedzenia. Widać było, że zrozumiał. Conner ściągnął koszulkę, a ja przejechałam rękami po jego nagich plecach, powracając do przerwanej na chwilę rozkoszy.

Niestety nie trwała ona długo. Pomieszczenie wypełnił dzwonek mojego telefonu z piosenką "Bruno Mars - Talking to the moon".  Podniosłam się, szybko wyciągając komórkę z tylnej kieszeni.
- Halo? - spytałam, naciskając zielony przycisk. Posłałam Conner'owi przepraszające spojrzenie, a on usiadł i patrzył na mnie, zaciekawiony - Czekaj, czekaj... Uspokój się i powiedz mi o co chodzi - na mojej twarzy wyrysował się strach wymieszany z nutką zawiedzenia - No mówiłam ci przecież, że jadę do Conner'a. To aż takie ważne? Cicho. Nie rozłączaj się, postaram się być jak najszybciej...

Sunday, May 26, 2013

Rozdział 9

Drogi Pamiętniku!
Na razie wszystko idzie po naszej myśli. Lise ma coraz więcej pytań, a chłopak w końcu nie musi kłamać. Dopóki Ughlira się nie ujawni, myślę, że wszystko utrzyma się na tym samym poziomie. Oczywiście oprócz uczuć pomiędzy Lise i Connerem, który zrezygnował z posady nauczyciela, aby być ze swoją ukochaną. No cóż... Zobaczymy, co będzie dalej.
________________________________________________________

- Halo! Obudź się! - poczułam lekkie szturchanie w okolicy brzucha.

- Odczep się - jęknęłam, zakrywając głowę poduszką, w próbie ponownego zaśnięcia.

- No raz, dwa! Idziemy na spotkanie, kochana - Alisson zrzuciła ze mnie kołdrę i wskoczyła na łóżko.

- Nie.

- Proszę, proszę, proszę, proszę!

- No dobra - podniosłam się leniwie, przetarłam oczy, a potem ospałym krokiem poszłam do łazienki, zmęczona ciągłymi błaganiami przyjaciółki.

Kiedy spojrzałam w lustro, poczułam się strasznie. Moje oczy były podkrążone, a włosy poczochrane i z dużą ilością kołtunów. Resztki nie zmytego makijażu rozcierały mi się na twarzy. Na suchej skórze rąk i nóg widoczne były małe pęknięcia i zacięcia.

Nie mając na co czekać, wzięłam się do pracy. Zmyłam się dokładnie, wskoczyłam pod prysznic i posmarowałam ciało balsamem. Następnie wysuszyłam włosy, nałożyłam krem na twarz i poszłam się ubrać. Dzisiaj było gorąco, więc wybrałam lekką, granatową sukienkę. Zapięłam beżowy pasek wzdłuż mojej talii i ubrałam sandały tego samego koloru. Pod koniec moich półgodzinnych przygotowań pomalowałam rzęsy czarnym tuszem i byłam gotowa. Musiałam jednak poczekać dłuższą chwilę, aż Ali skończy robić swój makijaż.

- Po co mnie budziłaś? - spytałam - Mogłam pospać z godzinę dłużej i nie musiałabym czekać, aż skończysz nakładać swoją tapetę, plastiku! - mrugnęłam do niej okiem.

- Pff! Zamknij się i wyciągnij z mojej torebki portfel - wywróciła oczami. Wykonałam polecenie przyjaciółki i rzuciłam portfel w jej stronę, a ona włożyła go do tylnej kieszeni swoich rybaczek. Stanęła obok drzwi, otwierając je - Panie przodem - powiedziała aż za grzecznym tonem, jak na nią i ukłoniła się, robiąc delikatny ruch ręką. Wyszłam z uśmiechem na twarzy.
________________________________________________________

- A tak właściwie, to gdzie idziemy? - spytałam, kiedy szłyśmy wzdłuż ulicy. Od razu pożałowałam, że nie wzięłam okularów przeciwsłonecznych. Słońce parzyło skórę, jak jeszcze nigdy tego lata, a oczy trudno było podnieść z ziemi, bez mrużenia ich.

- Jeszcze nie wiem gdzie, chłopaki mają coś przygotować - wzruszyła rękami.

- Chłopaki? - spojrzałam na nią pytająco i uniosłam jedną brew.

- Tacy jedni. Nicolas'a poznałam przez internet i okazało się, że ma jakiegoś kolegę, więc pomyślałam...

- Alisson!

- No co? - zrobiła minę niewiniątka i zatrzepotała rzęsami.

- Przecież wiesz, że ja mam Conner'a! - zrobiłam oskarżycielską minę - Wracam do szkoły...

- STOP! - krzyknęła - Nigdzie nie idziesz i kropka. Czy ktoś tu mówił, że macie od razu chodzić? Ja nic takiego nie powiedziałam. To, że już jesteś zajęta przecież nic nie przeszkadza w znalezieniu kilku nowych znajomych.

- Owszem, przeszkadza. Ostatnio nie za bardzo ufam ludziom.

- Ale mi chyba tak, prawda? - popatrzyła na mnie, robiąc minę, jak kot ze Shreka. Zaskoczona tym pytaniem, rozglądnęłam się na boki, prawie wywalając się na dwóch małych chłopców. Jeden z nich zaczął piszczeć i uciekać, a drugi, młodszy, powtórzył to, co zrobił rówieśnik.

- Przepraszam! - zawołałam za nimi, kiedy już prawie zniknęli za rogiem. Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, jak przyjaciółka zwija się ze śmiechu na środku chodnika. Mimo mojego początkowego przerażenia, dołączyłam do niej - Oczywiście, że ci ufam - kontynuowałam naszą wcześniejszą rozmowę.

- To pójdziemy razem, nie ma bata. Zresztą... Co, jeśli okaże się, że to będą zboczeńcy, rządni seksu?! Kto mnie obroni?! - uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłam ten gest. W końcu, zgodziłam się - Teraz to musimy biec, bo i tak jesteśmy spóźnione.

- Ciekawe przez kogo... - mruknęłam i dołączyłam do Ali, pędzącej przez środek miasta na 12-centymetrowych szpilkach.

Byłyśmy już na ulicy Greiway'a i mijałyśmy sklepik z pamiątkami pani Montgomery, kiedy jakiś chłopak zatrzymał się przed nami. Miał mniej więcej 180cm wzrostu, więc byłam od niego o wiele niższa. Z moim wzrostem właściwie każdy mężczyzna jest ode mnie wyższy. Jego długie brązowe włosy lekko opadały na szerokie ramiona. Wysportowana sylwetka podkreślała smukłą twarz z prostym nosem i niebieskimi oczami. Miał ciemną karnacje i dobrze wyrzeźbione ciało. Kiedy stał, wyglądał na lekko zestresowanego.

- Cześć - przywitał się, przerzucając wzrok ze mnie na blondynkę - Pewnie mnie nie poznajesz. Jestem Kai, poznaliśmy się przez internet. Wiem, mieliśmy się spotkać gdzie indziej, ale postanowiłem po was wyjść, w razie jakbyście miały się zgubić. Zresztą trochę na was czekaliśmy, więc zacząłem się martwić.

Obie wpatrzone byłyśmy w niego, jak w obrazek. Mówił hipnotyzującym, spokojnym głosem, a jego przyjazne spojrzenie sprawiało, że przykuwał wzrok każdego przechodnia.

- Hej - pierwsza odezwała się Alisson, robiąc swoją uwodzicielską minę i przysuwając się do nastolatka - Jestem Ali, a to Lise, moja współlokatorka.

- Miło mi - uśmiechnął się niepewnie, uroczo - Przepraszam, macie może wodę? Dzisiaj jest trochę gorąco.

Wyciągnęłam z torebki małą butelkę wody o cytrynowym smaku i podałam ją mu. Kiedy się napił, ruszyliśmy dalej przez chodnik. Miło było patrzeć, jak ze sobą rozmawiają, śmieją się. Może w końcu Ali znalazła idealnego dla niej chłopaka? Tylko mam nadzieję, że nie będzie mnie olewać, tak jak to było z Noel'em.

A jeśli ja ją czasami olewam dla Connera? W końcu spotykam się z nim prawie codziennie. Powinnam poświęcać jej więcej czasu. Jakby zaczęła chodzić z Kai'em, moglibyśmy wychodzić gdzieś wszyscy razem. Chociaż ciekawa jestem, jakby zareagował na mój związek z dużo starszym facetem.

Reszta dnia minęła w miarę spokojnie. Kai przedstawił nas swojemu koledze - Draay'owi. To niski chłopaczek w okrągłych okularkach w stylu Harrego Pottera. Miał rude, kręcone włosy i niebieskie, wyłupiaste oczy. Po wyglądzie można było stwierdzić, że jest młodszy od szatyna o co najmniej 2 lata.
Chłopcy zabrali nas do kina na "Straszny film 5". Osobiście nie przepadam za takimi filmami, ale Ali raczej była zadowolona. Nie jestem pewna czy samym seansem, czy raczej towarzystwem jej nowego kolegi.
Ja przez cały czas pisałam sms'y z Connerem i żałowałam, że nie mogłam spędzić tego dnia razem z nim. Tęskniłam za jego obecnością, za pocałunkami, dotykiem jego delikatnych, ale i silnych rąk, które obroniłyby mnie przed wszelkim złem. Teraz już było za późno, żeby się wycofać. Postawiłam krok, świadczący o tym, że jestem pośrodku tego całego przedstawienia. Nie wyobrażam już sobie życia bez niego. Jedyna osoba, która wie o mnie wszystko i której mogę powiedzieć o wiele więcej niż nawet samej sobie, to właśnie on...

Saturday, May 4, 2013

Rozdział 8


________________________________________________________
Conner
________________________________________________________

- A więc... Masz jakieś pytania? - tymi słowami zakończyłem swoją opowieść. Siedziałem razem z Lise na  twardym łóżku. Próbowałem powstrzymać moje ciało przed drżeniem, bardziej ze zdenerwowania, niż z zimna. Nie mogła wyczuć mojego strachu, nie w takiej chwili.

- W sumie to mam jedno... - powiedziała ze spuszczonym wzrokiem, a ja spojrzałem na nią pytająco - Miałeś w ogóle jakieś wykształcenie zanim przydzielili ci posadę nauczyciela języka polskiego?

Jej poważna mina po chwili zmieniła się w  rozbawioną. Wybuchnęła śmiechem, kładąc się na kołdrze i łapiąc za brzuch.

- Co cię tak bawi? - spytałem zirytowanym tonem.

- No proszę cię... Anioły, demony, wróżki, skrzaty? Serio?

Zakląłem pod nosem, lecz ona chyba tego nie usłyszała. Założyłem ręce na szyję, lekko rozmasowując kark.

- Posłuchaj. Albo lepiej... - zmieniłem zdanie - Popatrz.

______________________________________________________
Lise
______________________________________________________

Conner zaczął ściągać przemoczoną koszulkę. W sumie to mi nie przeszkadzało, więc uśmiechnęłam się promiennie. On chyba trktował to całkiem poważnie, przez co jeszcze bardziej chciało mi się śmiać. Po jego umięśnionych plecach spływały krople deszczu. A może raczej potu? Kiedy położył koszulkę na podłodze, wyprostował się i obrócił powoli.

Wzdłóż jego pleców rozciągały się dwie podłużne blizny, z których wyrastały czarne lekko postrzępione, spalone pióra. Większość z nich zwisały na plecach, jakby były złamane.

- Przecież przed chwilą tego nie było... - szepnęłam, podchodząc bliżej do "skrzydeł". Zaczęłam dotykać piór, wyrwałam jedno i w tym samym momencie mężczyzna jęknął cicho.

- Boże, Lise! - westchnął - To boli!

- To jest prawdziwe...

- No prawdziwe.

- Ale jak to...? - cały czas patrzyłam się pustym wzrokiem na plecy Connera. W mojej głowie nagle pojawiło się pełno nowych pytań, lecz na razie powstrzymałam się od wypowiedzenia ich. Przeciągnęłam się i przetarłam oczy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jaka jestem zmęczona - Przecież to...

- Nieprawdopodobne, fascynujące, przerażające? - dokończył za mnie.

- Miałam powiedzieć tylko "niemożliwe", ale ty też to nieźle ująłeś - chłopak wzruszył ramionami. Może i to było szalone, ale wierzyłam mu, tak po prostu. Od początku wiedziałam, że coś z nim nie tak. W końcu kto normalny by się ze mną spotykał?!

- I nie boisz się? - miał lekko ochrypły głos. Jedną ręką przeczesał włosy nerwowo, a drugą
włożył do kieszeni, w próbie ukrycia nerwów.

Nie bałam. Chociaż może powinnam...
Pokręciłam głową przecząco i zbliżyłam się do niego.

- Nie - powiedziałam szczerze - Tylko teraz mam kilka pytań.

- Pewnie! Pytaj o co tylko chcesz! - zachęcająco kiwnął głową, a ja przytuliłam go. Nie mogłam już patrzeć na to, jak się stresuje. Pomimo mokrej od deszczu koszulki, jego ciało było zachęcająco ciepłe. Wtuliłam się w niego, czując jak emocje opadają. Odsunęłam się i delikatnie musnęłam wargami jego usta. W pierwszym momencie w mojej głowie powstało ostrzeżenie "bip bip to nauczyciel", lecz trwało tylko sekundę, tak z przyzwyczajenia. W końcu kiedyś byliśmy parą, więc nie powinnam czuć się nieswojo, prawda?

- Przed chwilą, kiedy... - przerwałam, ostrożnie dobierając słowa - nie miałeś na sobie koszulki...

- Mów dalej - Conner uśmiechnął się, lekko rozbawiony moim skrępowaniem.

- ... to nie miałeś tych skrzydeł. Więc jak teraz je masz?

- Mogę to kontrolować. To jedyny plus z bycia Upadłym - zastanowił się chwilkę - No może jest jeszcze jeden.

- Jaki? - spytałam.

- Ty - odpowiedział, patrząc na mnie swoimi hipnotyzującymi oczami. Moje serce zastukało mocniej przez chwilę, a na moich policzkach pojawiły się delikatne zaczerwienienia. Zostawiłam to bez komentarza, dając mu do zrozumienia, że nie ma czasu teraz na takie teksty.

- Co się stało z szamanami? Przecież mówiłeś, że kiedyś byli dobrzy - kontynuowałam rozmowę.

- Nie mam pojęcia. Myślę, że ma to jakiś związek z tym całym zebraniem.

Zastanowiłam się chwilę nad kolejnym pytaniem, a przy okazji zauważyłam, że przestało padać. Za oknem powoli się przejaśniało, chmury oddalały się szybko, pozostawiając tylko jasnoniebieskie niebo. Słońce już prawie całe skryło się za górami, nadając niebu lekko pomarańczową barwę.

- Co zrobiłeś tej kobiecie? - spytałam w końcu.

- A to - machnął ręką - To nie jest kobieta. Kiedyś może była, lecz teraz jest moim demonem.

Spojrzałam na niego pytająco.

- W jakim sensie "twój demon"?

- Za sprzeciwienie się Bogu, każdy Upadły Anioł dostaje w prezencie demona. Taką zabawkę od Lucyfera, która wypełnia twoje polecenia.

- I możesz tak po prostu o tym mówić? - moja twarz wykrzywiła się w grymasie obrzydzenia -Przecież to... coś było kiedyś zwykłym człowiekiem! Mam rację?

- Lise - mężczyzna westchnął - Już od dawna w tym ciele nie ma ani krztyny dobroci, jaką posiada każdy człowiek. Tak, wiem, że to okropne, ale musisz się do tego przyzwyczaić - dodał po chwili, widząc moją minę. Zaschło mi w gardle.

- A co się stało z Oael'em? - nie byłam pewna czy dobrze wypowiedziałam nazwę naszyjnika, ale raczej tak, bo zareagował błyskawicznie. Zaczął mamrotać coś pod nosem, zawzięcie szukając czegoś w spodniach. Chwilę potem wyciągnął z nich okrągłą zawieszkę z pożółkłej kości i przewieszkę zrobioną ze starego sznurka. Podniósł go do góry, a potem podał mi do ręki. Był zaskakująco lekki. Sznur obwiązany był suszoną skórą, na której było widać ślady jeszcze po pożarze. Kość, jak się okazało jelenia, była lekko postrzępiona w prawym boku, ale nie straciła przez to uroku, wręcz przeciwnie - dodawała go.

- Jest twój - powiedział Conner z uśmiechem, a ja podziękowałam. Kiedy pomógł mi zapiąć wisiorek na szyi zrobiło mi się dziwnie ciepło na sercu. Tak jakby jakaś część wróciła do mnie.

W głowie ujrzałam dwoje dzieci - chłopca i dziewczynkę - bawiący się przy ognisku. Młody Conner miał naburmuszoną minę, bo nie chciał się bawić z dziewczyną. Co chwilę spoglądał na nią z wyższością, lecz ona pomimo tego uśmiechała się przyjacielsko. Dzieciak spytał się matki czemu nie może pobawić się z innymi chłopcami, a ona odpowiedziała mu, że kiedyś to zrozumie i że na razie jest za mały.
Kolejnym obrazem były te same dzieciaki, lecz już trochę starsze. Tym razem Conner był uśmiechnięty. Poszli się bawić, a dobry humor ich nie opuszczał. Dziewczyna śmiała się, kiedy nastolatek podnosił ją do góry i w dół, w trakcie łaskotania jej. Dał jej naszyjnik, więc dziewczynka przytuliła go mocno. Jej oczy błyszczały radośnie.

Obrazy szybko zanikły, ale zostało ich o wiele więcej w mojej głowie. Było tego całkiem sporo i to większa ilość miłych sytuacji. Wiele rzeczy stało się dla mnie zrozumiałych.

- Dziwne... - bąknęłam, a chłopak spojrzał na mnie pytająco - Emm... Czasami w mojej głowie pokazują się takie obrazy i nie do końca wiem, co one oznaczają. Wydaje mi się, że to są moje wspomnienia, ale wcześniej zupełnie ich nie pamiętałam.

- Masz racje, to wspomnienia - w jego oczach ujrzałam iskierkę podekscytowania - Ale nie twoje, tylko nasze. Kiedy dotkniesz czegoś lub kogoś, z kim łączyłaś swoje wspomnienia, one od razu powracają. A przynajmniej ich część.

- A kiedy moja pamięć będzie już wypełniona?

- To zależy od ciebie - stwierdził po chwili zastanowienia - Myślę, że na razie wystarczy ci nowości.

Patrzyłam uważnie, jak rozkłada koc na podłodze i kładzie się na nim. Miał rozczochrane włosy, a z niektórych z nich spływały jeszcze krople deszczu. Założył na siebie swoją czarną koszulkę, a ja nawet nie zauważyłam kiedy jego skrzydła zniknęły.

- Ale jeszcze mam jedno, ostatnie pytanie - powiedziałam, zanim zdążył się całkowicie rozłożyć - Umiesz jeszcze używać czarnej magii?

- Dawno tego nie robiłem, ale... - spojrzałam na niego zachęcająco i podsunęłam na stolik wyschnięty liść. Spuścił wzrok - Nie mogę, przykro mi. Nie chcę znowu tego zaczynać, Lise. To jest jak narkotyk.

- Rozumiem. A nie chcesz się już zemścić na Ughlirze? Chyba czarna magia mogłaby ci pomóc.

- Oczywiście, że chcę. I w sumie niedługo będę miał okazje...

- Jak to? - spytałam, po czym ziewnęłam przeciągle. Chociaż spałam kilkanaście godzin, moje powieki wciąż były ciężkie.

- Kiedy indziej ci to wytłumaczę - powiedział, przeciągając się, a ja mu przytaknęłam. Zamknęłam oczy, odpływając do krainy Morfeusza.

Thursday, April 18, 2013

Rozdział 7



Pochodziliśmy z plemienia Youginstin. Było ono bardzo rygorystyczne jeśli chodziło o różne rodzaje czarnej magii; przesądy, wizje, duchy i inne. Tamtejsi szamani potrafili robić różne rzeczy. Z niektórych nie byłem dumny, ty zapewne też byś nie była gdybyś o nich wiedziała. Było ich trzynastu. Potrafili widzieć z gwiazd. Według nich od urodzenia byliśmy sobie przeznaczeni. Nie mieliśmy wyboru i zostaliśmy wychowani na parę. Na początku nie byłem z tego zadowolony. Uważałem, że miłość powinno wybierać się samemu, a nie z przymusu. Jednak po czasie faktycznie zacząłem coś do ciebie czuć i spotykałem się z tobą nie dlatego, że mi kazali, a dlatego, że sam chciałem. Zbliżaliśmy się do siebie. Powiadano, że nasi przodkowie połączyli nas specjalną Więzią, dzięki której mogliśmy widzieć wszelkie niebezpieczeństwa i różne dziwne istoty, np. skrzaty, wróżki, krasnale, elfy, męczenników, wiedźmy itd. Wszystkim wydawało się, że nic nie może nas rozłączyć i to było prawdą. Ty byłaś dla mnie jak Pszczółka Maja, a ja dla ciebie jak Gucio.

Jeden z szamanów - Ughlira, o ile dobrze pamiętam - był przeciwny naszym spotkaniom. Mówił, że kiedy spalił kość śródręcza niemowlaka nad Wiecznym Ogniem naszej wioski, płomienie zaiskrzyły, wypowiadając nasze imiona i pokazały znak śmierci. Na początku nikt mu nie uwierzył, ponieważ nie miał na to dowodów. Zresztą każdy uważał go za szaleńca. Często wymykał się w nocy, aby odprawiać swoje rytuały, a wracał dopiero nad ranem, zazwyczaj umazany krwią niewinnych zwierząt. Poruszał się na czterech nogach, a jego garbata postać odstraszała wszystkich nieproszonych gości. Wiedział wszystko, co się aktualnie dzieje. Zwracano się do niego tylko w nagłych sytuacjach, gdyż jego przepowiednie często się nie sprawdzały.

Pewnego dnia Ughlira zebrał się z wszystkimi innymi szamanami w lesie. Mieli kolejne posiedzenie. Nikt z mieszkańców nie wiedział, co oni tam robią, ale szczerze mówiąc nikogo to nie interesowało. Zazwyczaj trwało to kilka godzin, ale tym razem nie było ich aż cztery dni. Wzbudziło to lekkie zdziwienie nawet u wodza. Kiedy wrócili, od razu poszedł z nimi porozmawiać. Zabili go bez słowa na oczach całego plemienia. Wojownicy z naszej wioski zbuntowali się, lecz nie skończyło się to dla nich dobrze. Wybuchła panika. Widziałem na własne oczy, jak umiera mój ojciec. Nie wiem co się stało z matką, ale mam nadzieję, że uciekła. Nikt nie chciałby umierać taką śmiercią. Do dzisiaj nie zapomnę krzyków naszych mordowanych przyjaciół, odgłosów wystraszonych koni, szczekania psów. Gdy cofnę się wspomnieniami do tego momentu widzę tylko ogień, który palił po kolei nasze domy. Zwierzęta uciekały do lasu, a za nimi pojedyncze osoby, którym udało się przeżyć.

Ja nie bałem się o siebie. Pod osłoną nocy poszedłem ciebie szukać, unikając wszystkiego co się rusza. Najpierw sprawdziłem twój dom, jednak był doszczętnie spalony. Próbowałem zachować zdrowy umysł i poszedłem nad rzekę. Blisko niej mieliśmy nasze miejsce spotkań, lecz tam również cię nie zastałem. Moje myśli zaczynały chodzić po najgorszych drogach. Kiedy wioska opustoszała, zacząłem wołać za tobą i biegać od jednego do drugiego spalonego domu. Chodziłem po zwłokach moich bliskich, ledwo powstrzymując się od płaczu. W końcu opadłem na kolana przed jednymi zwłokami, a łzy same popłynęły z moich oczu. Na szyi miałaś Oael, naszyjnik, który ci podarowałem kiedy mieliśmy po pięć lat. Wziąłem go do ręki i patrzyłem, nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. Zostałem sam. Na niczym mi już nie zależało. Byłem gotowy na śmierć. Lecz najpierw postanowiłem cię pomścić.

Chodziłem po wielu wioskach, szukając szamanów, zabijając ich po kolei. Często byłem przetrzymywany i torturowany, ponieważ mieszkańcy myśleli, że jestem szpiegiem. Jednak zawsze udawało mi się uciec. Zabiłem dwunastu. Ughlira był jedynym, którego nie znalazłem, który pozostał na wolności. A raczej w ukryciu. I to bardzo dobrym. Nie po to zginęłaś, żebym odpuścił. Nie po to zginęła moja rodzina.

Czytałem różne księgi, dzięki którym mogłem nauczyć się czarnej magii. Zacząłem od najprostszych zaklęć, jak ignem et mortem albo ardeam. Na początku torturowałem bardzo małe zwierzęta, potem moje umiejętności rozwinęły się wystarczająco, abym mógł zabić dorosłego niedźwiedzia. Doszedłem do takiego stanu, że zacząłem zabijać niewinnych ludzi. Nigdy nie zapomnę ich przerażonego wzroku, ich błagań, jęków, krzyków. Byłem zabójcą. Myślałem, że robię to w słusznej sprawie, lecz tak nie było. Wtedy jednak tak nie myślałem. Nie zliczę nawet ile osób przeze mnie cierpiało.

Pięć kolejnych lat spędziłem na ćwiczeniach. Pewnego dnia znalazłem rytuał, dzięki któremu można odnaleźć osobę lub rzecz, gdziekolwiek się ona znajduje. Nie byłem pewny, czy zadziała, bo książka miała prawie 1500 lat, ale chciałem spróbować. Polegał on na zmieszaniu krwi umarlaka z kępką włosów dziewicy z plemienia Ciemnej Jasności, rozdartej lilii i rozgniecionej czaszki jelenia. Kiedy już to zrobiłem, powstała płynna bladoróżowa substancja. Wlałem ją do kubłaka, poszedłem na najbliższe pole i o północy rozpaliłem ognisko. Wymawiając po kolei zdania, zgodnie z tekstem książki, wlewałem mieszaninę do ognia. Pod koniec płomienie tylko zaskwierczały cicho. Myśląc, że to nie zadziałało wcale nie byłem zły. Szczerze mówiąc miałem przeczucie, że tak będzie. Jednak kiedy miałem odejść, coś mnie powstrzymało.

Była to kobieta. Miała wielkie, niebieskie oczy i idealnie wypełnione usta, osadzone na bladej twarzy. Ubrana była w długą po kostki, białą suknie. Powiedziała mi, że jest wysłannikiem Pana i że przyszła na moje wezwanie. Byłem oszołomiony i tak trochę... wystraszony. Na początku nie wiedziałem co powiedzieć, lecz w końcu rozpocząłem z nią rozmowę. Poinformowała mnie, że jeśli tylko zechcę, powie mi gdzie znaleźć Ughlira, lecz za rok umrę, idąc do nieba. Zgodziłem się, ponieważ na początku wyglądało to pięknie; w rok zabiłbym szamana i potem leciutko pofrunął do Królestwa Niebieskiego, do ciebie. Zamiast podpisywania umowy, naciąłem się na ręce, ona również. Kiedy krew złączyła się ze sobą, Anioł pisnął i wyleciał w powietrze migając jak żarówka. Ja odsunąłem się jak oparzony. Wyglądało to jak egzorcyzmy, tyle że w wydaniu Boga. Zmrużyłem oczy i zasłoniłem ręką rażące promienie światła.

Dziewczyna zniknęła, pozostawiając po sobie tylko pióro. Ostrożnie podszedłem w jego stronę i delikatnie podniosłem, zważając na każdy ruch. Nieskazitelnie białe, lekkie, właściwie unosiło się nad moimi rękami. W tym samym momencie ból zaczął rozsadzać moją czaszkę, co było nie do wytrzymania. Opadłem na ziemię, rozmasowując skronie. Krzyczałem, aby rozładować emocje. W mojej głowie pojawiło się pełno obrazów; dróżka w lesie, ogień, uciekające zwierzęta, chaos, stara, opuszczona, drewniana cerkiew. Nagle wszystko umilkło. Odetchnąłem, z przerażeniem oglądając się na boki. Nie wiem jak, ale wiedziałem co mam zrobić. To było uczucie, jakby coś we mnie weszło i po prostu pomagało podjąć dobrą decyzję, kierowało mną.

Pojechałem do Kapliczki św. Piotra w Północnej Dakocie i zastawiłem pułapkę na Ughlira. Chciał ukraść Ciało Anioła, aby wykonać jakiś obrzęd. Musiał się kręcić po okolicy od dłuższego czasu, aby zorientować się w terenie. Tak jak się spodziewałem, wszedł tylnym wejściem, aby ominąć alarm. Wtedy zaatakowałem, lecz szaman był szybszy i uniknął ciosu. Wystraszony, uciekł nie pozostawiając za sobą żadnego śladu.

Zacząłem kolejne poszukiwania, lecz zanim się obejrzałem minął rok. Anielica przyszła do mnie i pomimo moich próśb nie można było zerwać ani przedłużyć umowy. Zawiedziony poszedłem do nieba, lecz nie jako człowiek. Stałem się Aniołem. Istoty te nie mają własnej woli. Mają wypełniać wolę Boga, którego większość z nich nawet nie spotkała i pewnie nigdy nie spotka. Było to najgorsze przeżycie, jakie kiedykolwiek mnie spotkało. Zupełnie inaczej wyobrażałem sobie takie życie. Nie wyglądało ono tak niewinnie jak w bajkach z dzieciństwa; jeśli trzeba było zabić - zabijałem, miałem opętywać niewinne osoby, torturować je, zawsze kiedy były za blisko dowiedzenia się prawdy o naszym Stwórcy. Dalej przed oczami mam miny tych przerażonych, niewinnych ludzi. Strach i zawiedzenie w ich oczach były nie do opisania. Po roku nie mogłem już tego wytrzymać.

Pewnego dnia wyszedłem z Królestwa Niebieskiego i stanąłem przed bramą, której pilnował święty Piotr. Odwróciłem jego uwagę, wpuszczając do Nieba cerbera - jednego z wysłanników Diabła. Pod jego nieobecność stanąłem nad wielką przepaścią, widząc w jej środku małą niebieską kulkę z kilkoma zielono-żółtymi plamkami. Ziemia... Ach, to było piękne uczucie widzieć ją znowu, nawet z odległości kilkuset milionów kilometrów wzwyż. Widząc ją nawet się nie zastanawiałem nad tym co robię. Po prostu skoczyłem w sam środek dziury, pogrążając się w ciemności i rozświetlając sobie drogę tylko i wyłącznie gwiazdami.

Spadałem w dół z niewyobrażalną prędkością, a odłamki z moich skrzydeł po kolei odpadały, zostając daleko za mną. Niebieska planeta wyostrzała się z każdą sekundą, rosnąc i nabierając właściwy kształt. Pomimo bardzo niskiej temperatury, moje ciało było rozpalone i płonęło żywym ogniem. Spadałem i spadałem, czując w końcu to czego mi trzeba było od bardzo dawna. Tak właśnie stałem się Upadłym Aniołem. Poprzez mój pobyt w Niebie moje umiejętności czarowania prawie wygasły. Z powodu tęsknoty za tobą, zawarłem kilka paktów z demonami, aby przywrócić ci życie. Synowie szatana dotrzymali słowa, jednak nie ostrzegli mnie przed tym, że urodzisz się tak jakby "na nowo". Nie miałem też pojęcia gdzie jesteś, ale wiedziałem, że nie pamiętasz nic z wydarzeń sprzed kilku lat.

W tym samym czasie znaleziono cię na ulicy zmarzniętą i bezbronną, po czym trafiłaś do domu dziecka. Stamtąd zostałaś skierowana do akademika, w którym się uczyłaś przez dwa lata. Wtedy wpadłem na twój trop i zatrudnili mnie w tej samej szkole. Miałem nadzieję, że zaczniesz Widzieć kiedy się do siebie znowu zbliżymy i tak właśnie się stało.

Resztę historii już znasz, a dalsza jej część zależy od ciebie...

Wednesday, April 3, 2013

UWAGA!

Muszę z przykrością zawiadomić, że w tym tygodniu NN nie będzie.
Niestety mam wielką pustkę w głowie jeśli chodzi o ten rozdział. Przepraszam jeszcze raz...
Mam nadzieję, że wyrobię się do kolejnego wtorku.
Życzcie mi dużo weny :)

Tuesday, March 26, 2013

Rozdział 6


- Że kim jest? - nagle tracąc wszystkie siły, klęknęłam i oparłam się o ścianę.

- Upadłym... - przerwała na chwilę i popatrzyła się na Conner'a - Och! To jeszcze jej nie powiedziałeś? - zaśmiała się. Mężczyzna spuścił wzrok. Po chwili popatrzył się na blondynkę wściekłym wzrokiem. Warknął coś w obcym języku, złapał kobietę za ramię i wypchnął za drzwi. Ta z przerażającym piskiem skuliła się i upadła na ziemię. Zaczęła się czołgać, wbijając paznokcie w błoto. Po chwili zniknęła za jedną z ścian budynku. Conner zanim wyszedł za nią, zerknął na mnie dysząc, jak zwierzę, spragnione krwi.

Byłam przerażona zachowaniem nauczyciela. Nigdy nie widziałam go takiego agresywnego. Skuliłam się w kącie pomieszczenia, modląc się w duszy, żeby to był tylko sen. Zamknęłam oczy, wsłuchując się w kłótnię dorosłych.
________________________________________________________
Conner
________________________________________________________

Byłem wściekły. Chciałem ją zabić i w sumie mógłbym to zrobić, gdyby nie była mi jeszcze potrzebna. Chociaż mogę chyba ją trochę podręczyć, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.

- Co ty robisz, do jasnej cholery?! - spytałem, groźnie patrząc się na ofiarę.

- Skąd miałam wiedzieć, że ona o niczym nie wie? - Meg podniosła się z trudnością. Jedną ręką dalej trzymała się za brzuch, a drugą wytarła o bluzkę - Nie spodziewałam się, że uderzysz kobietę.

- Nie jesteś kobietą - syknąłem. Blondynka zrobiła oburzoną minę i wyprostowała się.

- Skoro nie chcesz mojej pomocy, to mogę iść! - krzyknęła.

- Nie możesz - przerwałem jej spokojnym głosem - Dopóki nie spłacisz swojego długu, jesteś moją własnością.

- Agrh! Zawsze mogę uciec... - burknęła głośno i wywróciła oczami, jakby to było oczywiste.

- Dobrze wiesz, że jeśli to zrobisz... - moje oczy błysnęły złowieszczo - To cię zabiję - dokończyłem i uśmiechnąłem się, podnosząc jedną brew. Meg umilkła. Stojąc na deszczu przez dłuższy czas, wyglądała jak zmoczona kura; jej krótkie blond włosy przykleiły się do policzków, ubrania przesiąknęły czarnym gęstym płynem wypływającym z rozciętego brzucha, która rozcieńczyła się z kroplami deszczu, a po jej odsłoniętym ciele spływały strumienie wody. Na rękach miała liczne rany, a na nogach dwa podłużne przecięcia, ze skrzepniętą mazią.

To okropne, patrząc na stwora, który wszedł w zwykłą, nawet można powiedzieć, atrakcyjną dziewczynę. I jak ja mam ją niby szanować? Demon - najgorsza istota, jaką kiedykolwiek można spotkać. Nigdy nie udało mi się jeszcze wypowiedzieć tego słowa bez pogardy. Szczerze mówiąc już dawno bym zabił Meg, gdyby nie ta dziewczyna uwięziona w środku. Nie jestem już mordercą i nie zamierzam być...

- Wstawaj - rozkazałem, kiedy demon potknął się i upadł, w daremnej próbie ucieczki - No już! - kiedy to zrobiła, kopnąłem ją w żebra. Jęknęła głośno i znów upadła. Tym razem nie podniosła się. Straciła przytomność. Albo udaje. Upewniłem się (chyba wiadomo jak), po czym wróciłem do chaty.

Lise siedziała skulona w kącie. Miała liczne zadrapania na nogach, niezbyt poważnych, więc podszedłem bliżej, aby je opatrzyć. Kiedy dziewczyna wyczuła moją obecność, podniosła wzrok. Jej oczy były pełne strachu i zawiedzenia. Próbowała się cofnąć, lecz na marne, ponieważ przeszkadzała jej ściana.

- Odsuń się - krzyknęła.

- Hej hej... - powiedziałem delikatnie. Szczerze mówiąc nie byłem zdziwiony jej reakcją, w końcu mogłem przewidzieć co się stanie - Spokojnie, nic ci nie zrobię - usiadłem obok nastolatki i popatrzyłem na nią.
To teraz czas na poważną rozmowę - westchnąłem.

- Dobra. Nie musisz nic mówić. Ale posłuchaj...

W tym momencie opowiem jej pewną historię. Naszą wspólną, prawie zapomnianą historię. W tym momencie pozna początek czegoś wielkiego. Jeszcze nie powiem wam czego, ale na to przyjdzie czas. Musicie być cierpliwi, bo to ostatni klucz, który otwiera drzwi...